Poranna róża czyli Morning Rose MAC

Prawie dwa miesiące temu pokazałam Wam kilka produktów z styczniowej limitki MAC Magnetic Nude. Serie limitowane rozchodzą się przeważnie jak świeże bułeczki i trzeba się szybko decydować co kupić, a wybór nie zawsze jest prosty. Wtedy z pomocą przychodzą nam albo zagraniczne swatche, albo pierwsze szybkie wrażenia (jak w poście który wam kilka zdań wcześniej podlinkowałam). Przedstawiłam Wam wtedy na szybko moje pierwsze spostrzeżenia i obiecałam, że pojawią się za jakiś czas ich pełne recenzje.  Ten moment właśnie nastąpił i chciałabym Wam opowiedzieć o Morning Rose.

Na temat opakowanie nie będę pisać zbyt wiele. Dla mnie ono jest solidne i piękne, lubię taką stylistykę. Jeśli chodzi o kolor, opisywany jest jako delikatny chłodny różany odcień. Ja od siebie dodałabym, że posiada złote drobinki, które nadają odcieniowi elegancji. Wykończenie pomadki to creamsheen.

Pomadka po ustach sunie gładko i aplikuje się równomiernie. Nie zauważyłam żadnych prześwitów. W ciągu dnia się nie przemieszcza i nie wchodzi brzydko w bruzdy. Jej trwałość to ok 4-6h, co dla mnie jest rewelacyjnym wynikiem, przy moim zjadaniu wszystkiego z ust.

Sam odcień jest piękny. Dla mnie bardzo elegancki, stonowany i jednocześnie nadający charakteru. Tak, jak Wam pisałam w pierwszych wrażeniach, bałam się że będzie zbyt poważny. Zupełnie nie potrzebnie. Odcień okazał się wręcz stworzony dla mnie. Nadaje się idealnie zarówno na co dzień, jak i na większe wyjścia. Do tego pięknie pachnie budyniem śmietankowym.

Mam nadzieję, że jeszcze pojawi się w ofercie marki lub może wejdzie na stałe? Ja bym się nie obraziła :)

Wiem, że to już czwarty post pod rząd o pomadkach, ale cóż zrobić jak takie piękne. Wiosenna faza mnie złapała i trzyma. Skubana puścić nie chce ;)

Buźka!